MAM NOWE DZIECKO

 Tytuł posta poniekąd, żeby zwrócić uwagę, bo jest na co. 


 Przez całe wakacje milczałam i teraz przerywam tą ciszę. Tego bloga założyłam na początku gimnazjum, gimnazjum się skończyło, blog też się kończy. Teraz jestem w liceum, zaczynam nowy rozdział i nowego bloga.

Postanowiłam założyć nowego bloga o nieco odmiennym kontencie i prowadzonego w innej formie.

Dla tych, którzy byli ze mną na tym blogu zapraszam na nowego, będzie mi bardzo miło zobaczyć starych czytelników: baza-mysli.blogspot.com

Teraz już nie do zobaczenia, a żegnam!

Nie jestem już GIMBUSEM

Nie jestem już GIMBUSEM
Każda chwila, która mogłaby być wykorzystana lepiej, jest stracona.
~Jean-Jacques Rousseau
 Zostałam absolwentką gimnazjum. Nie jestem już gatunkiem na wymarciu, ale jeszcze nie zostałam zaklasyfikowana do nowego. Dziwne uczucie...
Chciałam napisać tego posta zaraz po zakończeniu roku, ale nie mogłam pozbierać myśli, uczuć, wspomnień. Może osoby, które nie przepadają za swoją klasą pomyślą sobie: łał, kolejna, która miała idealne 3 lata w najgorszym okresie swojego życia... Szczerze mówiąc nie przepadałam za swoją klasą. Jednak to co trzeba przyznać to fakt, że mieliśmy wspaniałe chwile (gorszych co prawda było też sporo, jednak w takich chwilach lepiej nie myśleć o takich rzeczach).
 Mówią, że gimnazjum to najgorszy okres w życiu. Cóż, nie mam porównania, dopiero idę do liceum. Jednak wyciągnęłam wiele fantastycznych znajomości, ale też wiele życiowych lekcji.
 Chyba najbardziej wartościowa rzecz jakiej nauczyłam się w gimnazjum to lekcja o ludziach. Kilkukrotnie zastanawiałam się nad zmianą szkoły. Szczęście, że się tylko zastanawiałam. Jak wspomniałam wyżej, nie zawsze miałam dobre kontakty z osobami z mojej klasy.
Z klasą jest jak z rodziną - nie wybiera się jej. I mimo, że czasem jest dobrze, a czasem źle to wciąż rodzina i powinno się ją szanować. Nie tylko ze względu na bliższe relacje, ale na szacunek. Osoby w klasie również powinno się szanować, bez względu na to czy się je lubi czy nie. To ludzie, a każdy człowiek bez względu na osobowość, wygląd czy stan w społeczeństwie. To była najważniejsza lekcja jakiej nauczyła mnie nie szkoła, a ludzie w niej.
 O zakończeniu roku nie będę pisać. Różniło się od innych tym, ze było dużo więcej płaczu i śmiechu. Ale jest jedna zabawna historia.
 Jako, że dobrałam sobie równie szalonych znajomych co ja, zrobiliśmy iście szaloną rzecz.
Niestety nie zdążyliśmy pożegnać się ze wszystkimi nauczycielami postanowiliśmy zostawić im wszystkie kartki i róże w pokoju nauczycielskim. Była tam tablica. I tu wszyscy wpadliśmy na ten sam pomysł: NAPISZMY ŻYCZENIA DLA NAUCZYCIELI! Napisaliśmy podziękowania, podpisaliśmy się inicjałami oraz z jakiej klasy jesteśmy. Do wazonu włożyliśmy róże, a jako, że tablica była magnetyczna poprzyczepialiśmy kartki z podziękowaniami.

 Piszę tego posta w pełnym stresie, bowiem 7 lipca o godzinie 12 dowiem się czy dostałam się do szkoły. Pisząc go w nocy dowiaduję się nowych rzeczy o samej sobie. Jednak nie jestem rannym ptaszkiem, a po 22:30 dostaję wielkiego kopa inspiracji i pomysłów.
Może i nie mam wielkiego doświadczenia, ale mogę śmiało powiedzieć, że szkoła nie uczy tylko tabliczki mnożenia, genetyki, czy rodzajów chmur. Uczy o wiele, wiele więcej. I tylko od nas zależy czy potraktujemy to jako lekcję, czy jako nudny obowiązek.

Facebook: Filozofiara
Instagram: @fiozofiara

Do zobaczenia!

MOJE NAGIE ZDJĘCIA

MOJE NAGIE ZDJĘCIA
Kobieta, która publicznie się rozbiera przypomina mi reżysera filmu kryminalnego, który na wstępie zdradza rozwiązanie. ~Alfred Hitchcock
 Zbliżają się wakacje, a to oznacza jedno:  nadzy ludzie na ulicach.
 Nie chodzi mi dosłownie o rozebranych do rosołu ludzi, a o tych co chodzą bez koszulek i spodenkach tak krótkich, że mogłyby być ich slipkami. I powiem wprost - jest to obrzydliwe. Nawet ci wysportowani, z sześciopakiem i idealnie opaleni chłopacy są obrzydliwi.
 W zeszłym roku musiałam przejść przed ulicę Długą, żeby jak najszybciej dotrzeć na przystanek. W wakacje omijam tej ulicy jak ognia, jest najbardziej uczęszczanym miejscem w każde wakacje. Oprócz wielkiego tłumu turystów widziałam bardzo dużo chłopaków i mężczyzn bez koszulek. Niektórzy wyglądali tak jak opisałam powyżej, a inny cóż... bojler, w dodatku spocony.
 Pomyślcie sobie: idziecie ze znajomymi, chłopakiem, narzeczoną czy z rodziną przepiękną gdańską uliczką, na której prezentują się barwne XVI-wieczne kamieniczki, zajadacie lody, słońce praży, rozmawiacie, śmiejecie się - te wakacje zapiszą się w pamięci na długie lata. Przez przypadek wpadacie na kogoś. I nie byłoby to nic niezręcznego, gdyby nie był to spocony i w połowie goły facet, do którego się przyklejacie. I cały czar prysł...

 Jesteśmy bombardowani nagością. Zaczęło się, kiedy wprowadzono kolorowe czasopisma. Z czasem pokazywano tam zdjęcia pań w strojach kąpielowych reklamujących bikini na nowy sezon. Niepozorne zdjęcia były kierowane do dziewczyn. Mówiono im jakie mają być. Gdzie w tym wszystkim podziały się pewne siebie dziewczyny, które nie potrzebują rozbieranie się, żeby czuć się pewnymi siebie?
 Ostatnio w szkole miałam bal. Przywitałam się z koleżanką. Zaczęłyśmy rozmawiać o swoich sukienkach. To co było dla mnie dziwne to to, że powiedziała: masz sukienkę jak zakonnica. Gdzie to była ona do kolana i z delikatnym kołnierzykiem. Jej sukienka za to była dwuczęściowa, przez co odkrywała brzuch, nie mówiąc już o dekolcie.

 Są miejsca, w których stosowne jest chodzenie bez koszulek, są imprezy, na które można założyć skromniejszą sukienkę. Ale są też miejsca, w których nie należy chodzić z gołym brzuchem w spodenkach, które odsłaniają tyłek, są imprezy, na które nie należy ubrać sukienkę, w której nie widać gołego brzucha.

Jest to jak ogień w kominku - dopóki używasz go dobrze daje ci ciepło. Jeżeli używasz go źle - spali ci dom.
 Ubranie może być ozdobą naszego wizerunku, osobowości, charakteru. Nie musi być drogie czy z najlepszych sklepów. Ważne, żeby dobierać ciuchy adekwatnie do sytuacji czy miejsc, w których się znajdujemy.


Facebook: Filozofiara
Instagram: @filozofiara
Drugi blog: subiektywniblog.blogspot.com

Od niedawna dołączyłam się do wspólnego bloga.  Znajdziecie tam moje teksty o innej tematyce, bo bardziej artystycznej.
Do zobaczenia!

Nadchodzi koniec

Nadchodzi koniec
Innego końca świata nie będzie. ~Czesław Miłosz
 W ubiegłym miesiącu na biologii skończyliśmy oglądać film o ekologii. Nie był on zbyt pozytywny. Powiem szczerze: za każdym obejrzanym fragmentem miałam ochotę wylecieć w kosmos i odnaleźć pozaziemską cywilizację.
Na początku pokazywali piękno natury i jaki to świat nie jest piękny, a zaledwie 15 minut później co usłyszałam? Wszyscy zginiemy, kończy nam się ropa, głód, apokalipsa, przeludnienie, globalne ocieplenie. A na sam koniec narrator powiedział nie ma czym się martwić. Może i racja, ale w filmie było powiedziane, że za 100 lat skończą się złoża ropy naftowej, wyginie 3/4 żyjących dziś gatunków zwierząt i roślin, globalne ocieplenie będzie tak duże, że pozostałe szczątki roślin nie będą w stanie wyrabiać z fotosyntezą co doprowadzi do braku tlenu. Ludzi zacznie przybywać, będziemy walczyć, brat przeciwko bratu. Rozpocznie się koniec Świata. Ale nie ma czym się martwić. Bo przecież moje pokolenie nie dożyje tych czasów wiec spokojnie mogę zaśmiecać sobie świat, po którym będą chodzić dzieci moich dzieci lub moje prawnuki.
Pozytywnie.
 Później przyszła do mnie taka myśl, że to właśnie to pokolenie XXI wieku może odbudować i rozwinąć świat. Tyle się mówi o nowoczesnych rozwiązaniach związanych z dizajnem, przemysłem, architekturą, kulturą, prostymi rozwiązaniami rodem niczym z filmów sci-fi. Możemy tak dużo, a tego nie dostrzegamy, nie widzimy tego jak wiele możliwości mamy. Moje pokolenie ma tendencję do czekania aż coś zrobi za nas koś inny. W ten sposób nie dojdziemy do niczego. Mamy największe możliwości w całej historii ludzkości, a nie potrafimy ich dobrze wykorzystać. Mamy genialne umysły, które tracą pamięć ze starości. Pokolenie XXI wieku musi wziąć sprawy w swoje ręce, żeby świat nie wyglądał jak scenariusz z filmu post apokaliptycznego.
Jak?
 Moja polonistka prowadzi innowacje dotyczące Holocaustu. Tej wiedzy nie znajdę w podręcznikach,a nawet w szkole średniej nie zostanie wspomniana jako ciekawostka. Dlaczego robi coś takiego i dlaczego te 5-6 osób zostaje po lekcjach ponad godzinę? Żeby ta historia przetrwała. Ludzi, którzy przeżyli wojnę jest coraz mniej, jest to zaledwie garsteczka. O zagładzie Żydów nie mówi się na historii, może nauczyciel o tym wspomni. Jednak jest to część historii, o której trzeba pamiętać.
 W szkole uczymy się historii nie tylko po to, żeby mieć ocenę na świadectwie, ale być świadomym tego co działo się kiedyś. Jak to mówi moja polonistka "historia lubi się powtarzać". To prawda. Żeby nie popełniać błędów w przyszłości i nie spowodować naszego końca musimy nauczyć się czerpać naukę z przeszłości.


Do zobaczenia!

Introwertyzm

Introwertyzm
“Być sobą w świecie, który nieustannie wymaga, abyśmy byli kimś innym, to największy sukces”
 ~Ralph Waldo Emerson
 Dosyć długo zabierałam się do napisania tego posta i oto jest. Dlaczego wybrałam akurat taki temat? Sama jestem introwertykiem, czego pewnie nie wszyscy o mnie powiedzą. Czytałam i słyszałam mnóstwo bzdur na temat introwertyków, które nawet nie wiem skąd się wzięły. Dziś postaram się wam przybliżyć czym jest introwertyzm, najgłupsze mity jakie słyszałam lub czytałam, wady i zalety oraz porady dla ekstrawertyków.

Kim jest introwertyk?
 Internet podaje mnóstwo śmiesznych definicji. Mówiły one, że jest to osoba nieśmiała, która nie potrafi okazywać uczuć, aspołeczna, nienawidząca ludzi, czy ludzie, którzy po prostu nie są ekstrawertykami. Kim w rzeczywistości jest introwertyk? Jest to osoba, która czerpie energię, kiedy przebywa sama ze sobą. Świetnie przedstawia to wykres Bereniki, autorki bloga lepiejmyslec.pl, której wykresami posłużę się w tym poście. Przy okazji serdecznie was do niej zapraszam, świetnie pisze.

Źródło: KLIK
Największe mity o introwertyzmie. Najgłupsze teksty jakie słyszeli introwertycy.
 Introwertycy są nieśmiali, zamknięci w sobie i nie potrafią ukazywać uczuć, a do tego są bardzo ubodzy emocjonalnie. Introwertyzm i nieśmiałość to dwie zupełnie inne cechy. Introwertyzm wynika z potrzeby bycia samemu i "naładowania baterii". Każdy potrzebuje kontaktu z innymi, mniej lub więcej. Czy jesteśmy ubodzy emocjonalnie? Nie. Wręcz przeciwnie. Bardzo dużo czasu skupiamy nad badaniem swojego wnętrza. Skupiamy się na swoich emocjach, uczuciach i to co przeżywamy wewnętrznie, na analizie siebie innych i swojego otoczenia co czyni nas świetnymi obserwatorami.
 Introwertykiem się rodzisz. Nie jest to prawda. Jest to cecha charakteru, którą nabywa się w zależności od warunków w jakich się dorasta, a niejednokrotnie od genów.
 Introwertycy mało mówią.  W prawie każdy introwertyku jest coś ekstrawertyka i na odwrót. Jestem żywym przykładem, że introwertyk może dużo mówić, bardzo dużo. Niektórzy mogą odnieść wrażenie, że introwertycy są małomówni, ponieważ odzywają się wtedy, kiedy jest ciekawy temat do dyskusji. Jeżeli jest mowa o czymś dla mnie ciekawym to jako pierwsza otwieram dzioba, a jeżeli nie jest to nic ciekawego siedzę cicho.

Wszystko ma dwie strony medalu.
 Zacznę może od zalet, których jest zdecydowanie więcej.
- Świetna wyobraźnia,
- Talent do słuchania,
- Zdolność głębokiego myślenia,
- Kreatywność,
- Jesteśmy świetnymi rozmówcami,
- Dajemy innym swobodę, ponieważ sami jej potrzebujemy,
- Z nami spokojnie rozwiążesz wszelkie konflikty i problemy,
- Nie wygadamy waszych sekretów,
- Bardzo bogate życie wewnętrzne,
- Wprowadzimy spokój do twojego życia, ponieważ z reguły sami jesteśmy spokojni (oczywiście po za wyjątkami, każdy czasem musi się wyszaleć),
- Nie chodzimy na dyskoteki, dzięki czemu masz pewność, że twój partner/ partnerka cię nie zdradzi,
- Introwertyk stawia na jakość a nie na ilość znajomych,
- Jesteśmy bardzo empatyczni.
I można by było jeszcze tego wypisywać.

 Jeżeli chodzi o wady to nie zauważyłam u siebie nic, ale to nic.

Porady dla nie introwertyków.
 Jak wytrzymać z nami - introwertykami? Możemy wydawać się trudni do rozszyfrowania, ale to co trzeba nam dać to szczerość, zrozumienie, przestrzeń i wolność. Nie ma nic gorszego od tego, gdy ktoś po raz setny proponuje ci spotkanie, a ty najzwyczajniej chcesz posiedzieć w domu i przeczytać książkę. Uwielbiamy szczere rozmowy. Kawa na ławę. Bez żadnego zbędnego owijania w bawełnę i bez kłamstw.

 Trzeba pamiętać, że introwertyzm to cecha składająca się jeszcze z kilku innych i każdy ma inną, odmienną i niepowtarzalną osobowość. Introwertyk to osoba, która czasem musi posiedzieć w domu trochę dłużej i spędzić czas ze sobą, dobrą książką lub filmem. Introwertycy są bardzo złożeni, nieraz ciężcy do zrozumienia przez ich samych. Żeby lepiej nas zrozumieć trzeba z nami rozmawiać i spędzać dużo czasu.

Gdzie mnie znajdziecie?
 Na dziś to tyle. Od maja powracam do regularnych wpisów: każdy wtorek i co druga niedziela. W kwietniu miałam małą aktywność przez przygotowywania do egzaminów gimnazjalnych.

Do zobaczenia!

Skąd pochodzisz?

Skąd pochodzisz?

 W połowie czerwca zeszłego roku na historii miałam przeprowadzić lekcje dotyczącą herbów, ewolucji i "wędrówki" mojego nazwiska przez Europę oraz bliski wschód. Dodatkowo miałam opowiedzieć o mojej nietypowej miejscowości, jaką jest Wyspa Sobieszewska - i tak, to jest jedna z dwóch polskich wysp.
 Może zacznę od początku - skąd wzięła się moja ciekawość? W czwartej klasie szkoły podstawowej w bibliotece pojawiła się wielka książka nazwisk. Postanowiłam odszukać nazwiska mojego taty, ku mojemu zaskoczeniu znalazłam. Jednak to co nieco zgasiło mój zapał to brak nazwiska panieńskiego mojej mamy. Jednak nie stłamsiło to mojej ciekawości. Wtedy właśnie zabłysnęła we mnie fascynacja do etymologii nazwisk. Przez całą podstawówkę szukałam źródeł, stron, archiwów, dokumentów czy nawet osób, które pozwolą mi poznać choć drobną cześć historii mojej rodziny. Książki, strony internetowe - to wszystko chodziło mi po głowie przez dobre kilka lat. Aż w końcu moja fascynacja przygasła, nie wiadomo czemu, nie wiadomo jak. Zapewne to przez codzienne obowiązki, nie zawsze miałam po prostu czas na poszukiwania.
 W ubiegłym roku szkolnym zaczęłam to wszystko odświeżać, szukać na nowo z innych świeższych źródeł informacji. Aż w końcu znalazłam historię. Na tej podstawie stworzyłam trasę wędrówki jaką przebyło moje nazwisko (w tym transformacje nazwy rodowej) wędrując właśnie do Polski.
 Co mi to dało, że wiem jakie mam "jakieś tam" korzenie? Cóż, niejednokrotnie było to ciekawą anegdotą podczas rozmowy. Wiem, że to może nie jest najlepszy argument, żeby rozpocząć dążenie do swoich korzeni. Jednak uważam, że jest to coś ciekawego i dla zwykłej ciekawości warto poświęcić jakiś czas.
 W przyszłości bardzo chciałabym zrobić testy, które są bardzo dokładne. Jak to wygląda i na czym to polega możecie przeczytać dokładnie tutaj. W skrócie, pobierana jest próbka śliny, a następnie badana. Na podstawie wyników można stwierdzić najróżniejsze rzeczy. A to co mnie interesuje to potwierdzenie mojego drzewa genealogicznego, które ustaliłam na podstawie poszukiwań wyżej wypisanych.
Trochę to kosztuje. I tutaj ktoś może sobie pomyśleć, że jestem szalona chcąc wydać taką sumę pieniędzy na jakąś kartkę z wynikami. Jest to coś co mnie niezwykle interesuje. W momencie, kiedy dostanę wyniki testów do ręki nie będzie to tylko ciekawość, ale będzie to kawałkiem mojego życia.

Instagram: @filozofiara

Do zobaczenia!

Przemyślenia miesiąca: marzec

Przemyślenia miesiąca: marzec

 Już od dawien dawna planowałam rozpocząć tą serię postów. Za każdym razem w ostatnim momencie rozmyślałam się. Wszyscy mówili mi, że jest to tak popularna seria, że moje posty niczym się nie wyróżnią, zginą pośród setek tysięcy, a może i nawet milionów, innych. Jak więc będą wglądali moi ulubieńcy? W ciągu całego miesiąca inspiruje mnie mnóstwo rzeczy i to właśnie im poświecę posty z tej serii.

Cytat

"Ci, którzy są wystarczająco szaleni, by myśleć, że są w stanie zmienić świat, są tymi, którzy go zmieniają."                                                                                                         ~Steve Jobs

 Od zawsze chciałam z czegoś zasłynąć. Nie tyle, żeby coś wynaleźć, bo wynalazcą nie jestem, ale żeby coś zmienić. Było to bardzo silne w przedszkolu. Miałam wielkie marzenia, żeby zmienić świat, żeby był lepszy i żeby ludziom łatwiej się żyło. Później przyszła podstawówka, a po nie gimnazjum. I właśnie tu najbardziej dano mi do wiadomości, że to niemożliwe, że nigdy nie zmienię świata. Ostatnio często na biologii oglądamy filmy o ekosystemie i każdy ma czarny scenariusz: wszyscy umrzemy, przeludnienie, pod koniec tego stulecia zabraknie ropy, umrzemy, globalne ocieplenie, człowiek człowiekowi wilkiem, III wojna światowa, głód, apokalipsa. I tak przez półtorej godziny filmu. Wchodzę do sali ze świetnym nastrojem, a gdy wychodzę nie widzę sensu dalsze egzystencji, ponieważ i tak wszyscy umrzemy, jedni śmiercią naturalną, inni z głodu, a jeszcze komuś wyrośnie kilka rąk. I jak tu zmienić świat, kiedy ludzie już pogodzili się z tym, że czeka nas taki a nie inny los. Ale po co od razu zmieniać cały świat? Może zacząć od swojej okolicy, od swojego domu, podwórka, ulicy, dzielnicy... Od tego zaczynali wielcy wizjonerzy, którzy dokonali największych zmian w dziejach ludzkości. No i wszyscy mówili im, że nie uda im się, żeby dali sobie z tym spokój, ale oni się nie poddawali, bo wiedzieli, że mogą zmienić świat.

Film
Źródło
 Captain Fanstastic wzbudził we mnie sympatię, gdy tylko natknęłam się na finałową piosenkę z tego filmu. W bardzo dużym skrócie film opowiada o ojcu, który wychowuje sześciorga dzieci z dala od cywilizowanego świata. Nadchodzi jednak czas, kiedy muszą wrócić do realnego otoczenia (źródło). 
 Film porusza wiele spraw. To co najbardziej zapadło mi w pamięci to tematy tabu. Znam osoby, u których w domach nie ma czegoś takiego, ale przyznam,że w moim domu są sprawy, których się nie porusza. Czy to dobrze? Czy to źle? Pewnie dopiero kiedy sama będę miała dzieci odpowiem sobie na to pytanie.
Miejscami niezwykle zabawny, pouczający, a nawet zaskakujący. Mi bardzo łatwo przyszło wczuć się w klimat jak i w uczucia bohaterów.

Muzyka

 Ta piosenka kojarzy mi się z ponurym i smutnym listopadem, ale bardzo mi się spodobała i mimo wszystko kojarzy mi się z wiosną. Mówię tutaj o piosence Ptaki - Karoliny Artymowicz.
Jest spokojna, neutralna. Nie za bardzo mroczna, ale też i nie jest jedną z tych, które tryskają przesłodzonym tekstem.

Najpopularniejsze przemyślenie miesiąca

 Czyli prościej mówiąc najpopularniejszy post w tym miesiącu. Czy autorytet jest potrzebny? Uważam, że w tym miesiącu najlepiej napisałam właśnie tego posta. Z początku miał być kompletnie o czymś innym, ale w połowie pisania zmieniłam tezę.

Instagram: @filozofiara
Facebook: Filozofiara

Do zobaczenia!

Czy autorytet jest potrzebny?

Czy autorytet jest potrzebny?
"Najgorzej, gdy szkoła ucieka się do takich metod, jak zastraszanie, przemoc czy sztuczny autorytet. Metody te niszczą u uczniów naturalne odruchy, szczerość i wiarę w siebie, czyniąc z nich ludzi uległych." ~ Albert Einstein
 Często spotykałam się z sytuacjami, gdzie dziewczyny porównywały się do księżniczek z bajek ich dzieciństwa. Nawet jeżeli nie porównywały się to wręcz uwielbiały i potrafiły zaśpiewać każdą piosenkę z filmy Disney' a. Oczywiście nie generalizując, znam osoby, które nie przepadają za produkcjami tej wytwórni, a w szczególności nie porównują się lub nie wzorują się na słynnych księżniczkach.
 Moja starsza siostra zawsze mówiła, że uwielbia "Piękną i Bestię". Ja jakoś nie mogłam tego zrozumieć. Może dlatego, że byłam wtedy bardzo młoda, może ona widziała w tym coś czego ja nie dostrzegłam. Mówiła, że uwielbia główną bohaterkę, czyli Belle. Ona była wtedy dla niej wzorem, w pewnym sensie autorytetem. Do dziś bardzo lubi tę księżniczkę. 
A co ja wtedy lubiłam? Kulfona. Znałam wszystkie piosenki, ciągle śpiewałam bursztynek, bursztynek, znalazłem go na plaży, słoneczna piosenka, piosenka moich marzeń... Gdy chodziliśmy na grzyby śpiewałam piosenki o grzybach, których nauczyłam się w przedszkolu. Kulfon i Monika byli moimi autorytetami. Aż pewnego dnia odtwarzacz nie wciągnął kasetę. I już więcej się nie "spotkaliśmy". Zanim jeszcze do tego doszło maniacko oglądałam "Kubusia Puchatka". Jednak cały odtwarzacz się zepsuł. Był problem z naprawianiem go, ponieważ technologia szła do przodu. 
 Ciocia przywiozła mi i mojej siostrze płytę z filmem Disney' a "Planeta Skarbów". Ten film stał się filmem mojego dzieciństwa (zaraz po Kulfonie). Różne planety, gwiazdy, statki, różne dziwne stwory. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo ten film podział na moją wyobraźnię. 
 Do czego zmierzam? Wiele dziewczyn utożsamia się z księżniczkami, nie tylko Disney' a. Ja nigdy z żadną nie mogłam brać za wzór do naśladowania, żadna nigdy mi się aż tak nie spodobała. Ale pisząc tego posta mam świadomość, że film, który jestem w stanie oglądać codziennie, każdego dnia, kiedy mam zły humor tak bardzo ukształtował mój światopogląd, umysł, styl, charakter - całą mnie!
 Znam wiele osób obojętnych. Mówią: "a ja to nie mam wzorca, bo trzeba być oryginalnym", "po co komu autorytet?", "nie oglądam bajek!". Ludzie są obojętni na wrażliwość, na doznania. Wstydzą się przyznawać się do różnych rzeczy, że oni to zrobili, że oni są tacy i tacy. Przeglądają media społecznościowe widziałam bardzo dużo takich komentarzy jak powyżej. To smutne. Bo człowiek bez autorytetu to człowiek bez części siebie. Jak samochód bez małych części, które pozornie wydają się zbędne, ale pojazd bez nich nie ruszy.
Na jednej grupie na Facebook' u padło pytanie czy mamy swój autorytet i kim jest lub są te osoby? Wiele osób wymieniało swoich rodziców, babcie, osoby święte, papieży, przyjaciół. Co ja powiedziałam na ten temat? Mama, moja polonista, Jezus. Oczywiście pod moim komentarzem powstała wielka gówno-burza dotycząca mojego wzorca. Osoba, która rozpętała te dyskusję sama dodała komentarz "nie mam xd". Dyskusja toczyła się na poziomie prymitywnym. Koniec końców osoba, która to wszystko zaczęła zamilkła.

 Reasumując. Wzorzec jest niezwykle ważny w całym naszym życiu. Wzorowanie się na kimś wcale nie jest brakiem swojego stylu czy oryginalności. To to pomoc. My jesteśmy małym żółwikiem, który wywrócił się na skorupkę, a nasz autorytet kimś, kto przewraca nas na brzuszek, żebyśmy mogli powędrować do morza. I nie ma w tym nic złego. Mniejsze dzieci biorą ten budujący przykład z bajek, komiksów, kreskówek. Później są to celebryci, gwiazdy filmowe, postaci z książek i wiele, wiele więcej. 
Prawda jest taka, że bez autorytetu zginiemy w tłumie, znikniemy. Puf.

Przy okazji chciałabym Was zaprosić na bloga Angeliki, która zainspirowana moim postem "Czy warto przejmować się opinią innych?" sama napisała posta "Co sądzą o mnie inny?". Także serdecznie zapraszam Was na jej bloga.
Instagram: @filozofiara
Facebook: Filozofiara
Do zobaczenia!

Dorastanie to dno

Dorastanie to dno

 Kiedy byłam w szóstej klasie szkoły podstawowej sądziłam, że wiem już wszystko o świecie. Myślałam, że mam świetnie ukształtowany światopogląd, że wiem wszystko o życiu. Myślałam, że to całe dojrzewanie jest za mną, że nie będę przechodzić przez ten cały hormonalny syf. 
 Wszystko zaczęło się na początku tego roku szkolnego. Pierwszy semestr to było egzystencjalne piekło. Zdałam sobie sprawę, że nie ważne jak bardzo będzie nam się zdawało, że mamy nie wiadomo co w głowie, to i tak nie mamy nic. Dopiero teraz zaczęłam dorastać, dopiero teraz jest u mnie ta burza hormonalna, która krzyczy.
 Ale nie o tym do końca chciałam pisać, a o tym, że dorośli nas nie rozumieją. Tak wiem, brzmię jak jakiś typowy nastolatek, który tylko chodzi tu i tam mówiąc jakie to bez sensu. Ale spokojnie, jak tak nie mówię.
W tym zdaniu, że dorośli nie rozumieją młodzieży (chodzi mi o gimnazjum i liceum) jest racja. Mam tu na myśli to, że nie pomagają nam w szczególny sposób przebrnąć przez to. Nie wytłumaczą nam, że to tylko hormony i nie musimy sobie wymyślać, że jesteśmy nienormalni. Nie wytłumaczą nam, że to część pewnego procesu, nie pomogą nam kształtować światopoglądu.
Może w waszym otoczeniu jest inaczej, ale w mojej szkole nawet nie da się pogadać normalnie ze szkolnym pedagogiem.
 W tym poście chodzi mi o to, żeby zwiększyć świadomość niektórych osób, żeby one nie narzekały na to jaka ta młodzież jest okropna, tylko wzięły sprawy w swoje ręce.
Na podsumowanie wiersz, który napisałam. Myślę, że mówi wszystko co chciałam wam przekazać.

Drodzy dorośli

Drodzy dorośli:
Nie wiecie jak nam pomóc?
dajcie po prostu nam się wykrzyczeć.
Nie wiecie czego chcemy?
dajcie nam więcej czasu na zastanowienie się.
Nie wiecie czemu milczymy?
dajcie nam dojść do słowa.
Nie wiecie czemu się buntujemy?
dajcie nam odpowiedzi na pytania, które chowacie przed nami.
Nie wiecie czemu tak się zachowujemy?
bo jesteśmy nastolatkami.


Facebook: Filozofiara
Instagram: @filozofiara
Do zobaczenia!

Czy warto przejmować się opinią innych?

Czy warto przejmować się opinią innych?

 Natrafiłam dziś na post właśnie z takim tytułem jak ten. Choć temat wydaje mi się niezwykle oklepany i wyczerpany postanowiłam go przeczytać. Pierwszy raz w życiu podeszłam do czegoś tak krytycznie. Zawsze staram się poszukać w czymś pozytywów. Jest moją wielką wadą - nie potrafię podejść do czegoś krytycznie. 
 Autorka przytacza przykłady kiedy to ktoś nas ocenia (negatywnie) i w dodatku niesłusznie, a my boimy się ich słów. Wszystkie posty o takim tytule jakie czytałam wyglądały właśnie w taki sposób. No i oczywiscie w żadnym nie zabrakło ckliwego cytatu znalezionego w internecie, i oczywiście bez podania autora, bo komu chce się wykonywać parę kliknięć?
 
Tylko ty wiesz co jest dla ciebie najlepsze
No bo skoro tak jest to nikt nie ma prawa wytykać ci twoich błędów, to czego nie umiesz, to co robisz źle.
A mamusia? Mamusia, która jak tylko widzi, że wychodzisz bez czapeczki zakłada ci ją na głowę. Ona też nie wie co jest dla ciebie dobre? Oczywiście, że tak. Bo ona wcale o ciebie nie dba i wcale nie jest bardziej świadoma tego, że bez czapki najpewniej przeziębisz się.

 Autorka posta potraktowała ten temat bardzo powierzchownie. Bo przecież przejmowanie się czyjąś opinią to nie tylko zamartwianie, niepokojenie się słowami ludźmi, którzy w pewien sposób nas obrażają. To też konstruktywna krytyka.
Przykładowo, jeżeli ja piszę bloga chcę znać opinię czytelników, którzy wyrażają swoją OPINIĘ na temat ego co napisałam. Z drugiej strony, jeżeli ja szukam recenzji danego produktu, książki, sprzętu, obuwia to chcę znać OPINIĘ różnych osób, które to testowały.

Czy warto przejmować się opinią innych?
Uważam, że w niektórych przypadkach tak, ale z dystansem do osoby wypowiadającej się jak i do siebie. Jest to tak zwany złoty środek, który nie istnieje.


Zapraszam was na mojego fanpagea, gdzie od poniedziałku do piątku ukazują się różne motywujące cytaty.
Facebook: Filozofiara
Instagram: @filozofiara
Zapraszam również na rozdanie, które trwa jeszcze tylko 5 dni.

Do zobaczenia

ROZDANIE

ROZDANIE

 Tak jak obiecywałam zrobiłam. Warunki rozdania są banalni proste, a wygrać może każdy.
A co można wygrać?
Są dwa zestawy:
1. 3 maseczki z Ziaji: oczyszczająca, nawilżająca i regenerująca, cukierki Nanobytes o smaku truskawkowym oraz pomadka ochronna z Baby Lips
2. 3 maseczki z Ziaji: oczyszczająca, nawilżająca i regenerująca, cukierki Nanobytes o smakugumy do żucia oraz pomadka ochronna z Baby Lips.

Smaki cukierków oraz pomadek są wysyłane losowo.

Warunki:
1. Musisz być publicznym obserwatorem mojego bloga.
2. Musisz polubić fanpagea bloga - Filozofiara.
3. Podać w komentarzu maila.


Informacje o rozdaniu:
1. Konkurs trwa od 25.02.2017 do 10.03.2017
2. Organizatorem konkursu jest autorka bloga "Filozofie do kotleta...".
3. Aby wziąć udział w rozdaniu należy spełnić WSZYSTKIE wyżej wymienione warunki.
4. O wynikach poinformuję bezpośrednio wygranych poprzez maila.
5. Wygrywają dwie losowy wybrane przeze mnie osoby.
6. Jeżeli zwycięzca nie odpisze mi w przeciągu tygodnia losuję następną osobę.
7. Zwycięzca nie ponosi żadnych kosztów związanych z wysyłką.
8. Nagrody są rozsyłane wyłącznie na terenie RP.
9. Wszystkie zgłoszenia są weryfikowane, w przypadku niezachowaniu zasad zastrzegam sobie prawo do wykluczenia takiej osoby z konkursu.
10.  Smaki cukierków oraz kolory pomadek są wysyłane losowo.
11. Biorąc udział w rozdaniu akceptujesz warunki w tym poście.
12. Sponsorem rozdania jest autorka bloga "Filozofie do kotlata...".
13. Jeżeli masz jakiekolwiek pytania pisz w komentarzu lub na mojego maila: edzia.radziewicz@gmail.com
14. Rozdania nie podlega ustawie o grach i zakładach /Dz, U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm. z dn. 29/07/1992. 

Do zobaczenia!

IDZIE WIOSNA!

IDZIE WIOSNA!
 Dziś, gdy jechałam do szkoły było wyjątkowo ciepło. Wiał wiatr i pogodynka mówiła, że przez niego temperatura odczuwalna będzie niższa. Jednak wcale tak nie było. Był on ciepły, delikatny choć porywisty. Jego delikatność nie polegała na intensywności wiania, a na tym, że otulał mnie. W porównaniu do tego typowo jesiennego listopadowego wiatru był delikatny. Ten pod koniec roku jest silny. Tak silny, że może nie jedną osobę zdmuchnąć. A ten jakby chciał się przywitać ze mną. 


 


 Kiedy stałam na przystanku w słuchawkach usłyszałam piosenkę, której dawno nie słuchałam. Bardzo skojarzyła mi się z takim ciepłem, świeżym powietrzem, naturą, jednym słowem - wiosną. Za dokładny miesiąc będzie wiosna. Pierwszy raz tak się cieszę z nadchodzącej pory roku. Zazwyczaj nie robiłam sobie z tego nic. Po prostu pory roku się zmieniają i tyle, tak jest i tak będzie. 
 Dziwię się, że te wrzosy wciąż żyją. Przebywają w naszej doniczce od października. Ale, gdy patrzę na te zdjęcia napawają mnie one niezwykłą radością i optymizmem. Nie tylko dla tego, że bardzo mi się podobają, ale też dlatego, że mają kolory wiosny. I mimo tego szronu i wiatru wciąż stoją. 
Można to porównać do nas, kiedy przeżywamy złą sytuację. Nie ważne czy jest to sprawa finansowa, emocjonalna czy jakakolwiek inna. Czasem lepiej przeczekać aż słońce wyjdzie i nas ogrzeje. Chodzi mi w tej metaforze o to, że nie można się poddawać i spisywać coś na stracenie. W tym przypadku wrzosy, które mimo chłodu, śniegu i wiatru trzymają się świetnie. Teraz idzie wiosna, będą mogły się ogrzać i ponownie zakwitnąć. I kiedy na nas padną promienia światła korzystajmy z tego najlepiej jak tylko możemy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdą chmury deszczu.

Do zobaczenia!

Nie bądź bucem

Nie bądź bucem
Bycie bucem jest gorsze od bycia głupcem.
 Walentynki - przez jednych uważany za jeden z najlepszych dni w roku, a przez innych znienawidzony. Słusznie czy nie, to nie mi oceniać. Są jednak zachowania ludzi w tym dniu, które niszczą nastrój każdemu. I tym, którzy obchodzą ten dzień z drugą połówką i tym, którzy tego nie robią.
 Nie będę się zajmowała tym czy ten dzień lub co dla niektórych święto jest obchodzone słusznie.
 Jeszcze rok temu buntowałam się, że nie powinno być takiego dnia w kalendarzu, że miłość powinno okazywać się sobie bez "okazji". Ale tak ja powiedziała jedna osoba w internecie: ludzie są tak zabiegani na co dzień, że w tym dniu mają czas tylko dla siebie. I zgadzam się z tym stwierdzeniem, mimo że nigdy walentynek nie obchodziłam, ale jest to taki dzień dla par, specjalny dzień tylko dla nich.
W tym dniu można się sorka z innymi typami osób: ponarzekam, bo jestem singlem, ponarzekam BO TAK i ludzie, którzy tolerują celebrujących jak i tą całą otoczkę.
 Najlepsze podejście do walentynek widzę w mojej siostrze. Razem ze swoim chłopakiem nie ochodzą walentynek, ponieważ stwierdzili, że nie widzą takiej wewnętrznej potrzeby obchodzenia tego dnia.

Jest to walentynkowy list, który wysłałam podczas akcji wysyłania listów.
 Myślę, że nie ważne jakie mamy podejście do tego dnia, pozytywne, negatywne czy neutralne to powinniśmy uszanować osoby, które spędzają walentynki z drugą połówką. Bo gdy tylko słyszę gadanie (kiedyś gadałam dokładnie tak samo), że dzień komercyjny, że powinno się okazywać miłość w ciągu całego roku i wiele, wiele innych złośliwych komentarzy to aż niedobrze się robi. To zniesmacza radość innym, którzy muszą tego słuchać.

 Więc za rok, gdy usłyszysz takie gadanie to powiedz mu "jesteś bucem", a gdy ty będziesz tak mówił to spoliczkuj się i po prostu uszanuj decyzję tych ludzi, że spędzają ten dzień tak a nie inaczej.

Do zobaczenia!

TEST: Jak dobrze znasz siebie?

TEST: Jak dobrze znasz siebie?
TEST
  W pewnym momencie mojego życia (czyli pomiędzy podstawówką a gimnazjum) przechodziłam okres poszukiwania siebie. Co prawda nadal przez niego przechodzę i będę przechodzić, ale sposób na poznanie swoich cech jaki stosowałam był dziwny. Dziś nawet dla mnie śmieszny. 
Było to rozwiązywanie quizów: jesteś introwertykiem czy ekstrawertykiem?, jesteś buntownikiem czy szarą myszką? jesteś yin czy yang? czy jesteś typem imprezowicza? I tak dalej i dalej. 
 Gdy tylko wracałam do domu ze szkoły załatwiałam co potrzebne na następny dzień i całe popołudnie przesiadywałam na telefonie rozwiązując te quizy. Jest to najgorszy pochłaniacz czasu z jakiego "korzystałam". 

Co ma tytuł do wyżej przykładowych testów?
 Cóż, dzięki nim mieliśmy dowiedzieć się po której stronie muru stoimy, czy jesteśmy tacy czy tacy. Moim zdanie, gdy odpowiedziałam już na tyle pytań, mogę stwierdzić, że nie dają one totalnie nic

A co z siłą perswazji?
 W przypadku quizów na początku, gdy dowiadywałam się jaki jest wynik przyjmowałam go ze stwierdzeniem: łał! To do mnie pasuje, to ja w 100%. Nie. Tak nie było. Rozwiązywane przeze mnie quizy były robione bez większego pomyślunku - robiłam je automatycznie - jeden test, drugi, trzeci. 
 Później zaczęłam stosować metodę: wiedziałam jaki jest temat quizu, ale nie wiedziałam jakie będą pytania lub wiedziałam jakie są pytania, ale nie znałam jeszcze odpowiedzi. Załóżmy, że pytanie brzmi: Musisz podjąć ważną decyzję; co robisz?
a. Rozważam wszystkie "za" i "przeciw". Dopiero później podejmuję decyzję.
b. Zastanawiam się nad tym, ale niezbyt długo. Może wyliczanka będzie dobrym pomysłem?
c. Idę za głosem serca.
W przypadku takiego pytania zastanowiła bym się czemu wybiorę taką, a nie inną odpowiedź i postarała się znaleźć taki przykład ze swojego życia, żeby taka a nie inna odpowiedź pasowała.
Bawienie się w coś takiego miało sens, gdy nie dawałam sobie narzucić odpowiedzi na pytania oraz rozwiązania.

Dlaczego quizy i testy to strata czasu?
 Nie dawały mi one totalnie nic. Miałam wrażenie, że przez rozwiązywanie ich został zachwiany ten element w życiu, podczas którego odkrywamy swoje cechy, co lubimy a co nie - jacy jesteśmy. Teraz widzę, że odkrywanie siebie przychodzi z czasem. Zaczynamy dostrzegać pewne rzeczy w sobie. Sami powinniśmy do tego dochodzić, a nie poprzez kogoś.
 Co z testami zawodowymi? Jakieś trzy miesiące temu razem z klasą wybraliśmy się do centrum doradztwa zawodowego. Mieli nas tam nakierować w jakim kierunku powinniśmy dalej iść i do jakiej szkoły czy zawodu mamy największe preferencje. Po wyjściu z tego budynku stwierdziłam, że musieliśmy przyjść tam z pewnymi upodobaniami, zainteresowaniami i ogólnymi informacjami o sobie, żeby na podstawie testu, który rozwiązywaliśmy, mogli stwierdzić "gdzie się nadajemy".
 Jeżeli na prawdę nie wiemy co chcemy robić w życiu (no bo przecież skąd osoba, która ma dopiero 15 lat może wiedzieć w jaki sposób chce zarabiać na życie?) to taki test mógłby być przydatny, a było kilka osób, które nie wiedziały do jakiej szkoły chcą iść i ten test w żaden sposób im nie pomógł. Jeżeli chodzi o mnie to opiszę to w innym poście.

 Reasumując. Uważam, że takie quizy dla zabawy są pożeraczem czasu, ale nie sądzę, że są niewyobrażalnie złe. Są jednak dobre, żeby się odstresować. Kiedy chcemy podejść do nich poważniej powinniśmy robić to z pomyślunkiem, żeby wynik był rzeczywisty.

FILOZOFIARA
 Ponownie utworzyłam stronę "Filozofiara". Postanowiłam, że będzie to coś przydatnego dla mnie, ponieważ będę miała większy zasięg postów, a Wy będziecie mogli szybciej dowiadywać się o postach.
Instagram: @filozofiara 
Do zobaczenia!

DWA LATA BLOGA

DWA LATA BLOGA
To już dwa lata!
 Dokładnie dwa lata temu wstawiłam posta "Jak nie umiesz, to przestań.", który obecnie ma 110 wyświetleń i siedem komentarzy. Co w randze moich najpopularniejszych postów jest słabe. Szczerze nigdy nie myślałam, żebym tak długo z czymś wytrwała. Zawsze miałam słomiany zapał, ale myślę, że blog oduczył mnie tego (mimo, że wciąż obiecuję posty, a później cisza przez miesiąc...). 
Gdy przed chwilą przeczytałam tego posta stwierdziłam, że zrobiłam niewyobrażalnie duży postęp w pisaniu - jeżeli chodzi o styl, ortografię i interpunkcję. Mało tego, nadal to zauważam. 
Nie zmieniała się tylko treść, ale i wygląd. Pamiętam jak po pół roku nieobecności na zajęciach pisarskich pokazałam swojego bloga Pani, która zajmuje się tam korektą tekstu, stwierdziła, że mój blog wygląda bardzo profesjonalnie. Zaczęłam dodawać banery do każdego posta jak i lepszej jakości zdjęcia mojego autorstwa. Wiąże większe plany z moim blogiem, chcę, żeby stał się on jeszcze bardziej profesjonalny. Marzy mi się, żeby wybić się z nim w blogosferze. Chociaż to trochę odległe plany.
 Wielokrotnie myślałam nad YouTube' m, ale gdy próbowałam zmontować jeden z filmików stwierdziłam, że nie jest to dla mnie. Co prawda potrafię siedzieć przed komputerem kilka godzin, ale montowanie było katorgą. Może gdybym trochę poćwiczyła i zagłębiła się w ten temat było by to przyjemniejsze zajęcie. Jednak znacznie swobodniej czuję się podczas pisania niż mówienia do kamery.


 Kilka razy zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie zdradziłam na blogu ile mam lat. Przynajmniej nie w prost. W jednym poście musnęłam temat pewnych egzaminów, które zdaję w tym roku, ale nie napisałam jakich. Postawiłam je koło matury więc podejrzewałam, że ktoś się zorientuje. 
Zawsze bałam się ujawnić mój wiek na blogu, bałam się jakiegoś oburzenia ze strony czytelników, że mając tyle i tyle lat poruszam takie i takie tematy. Widziałam takie komentarze na wielu blogach. Widziałam też inny przypadek. Na zajęciach pisarskich dziewczyna młodsza ode mnie o dwa lata zawyżyła swój wiek o cztery na blogu w poście powitalnym. 


 Pierwszego posta opublikowałam mając 13 lat. Obecnie mam 15, w lipcu skończę 16. Niby są to tylko liczby, ale zawsze strasznie głupio się czułam, gdy inne blogerki poruszały różne tematy, poruszane również przeze mnie, a one miały więcej komentarzy, więcej wyświetleń. Ale też byłam nie raz wrzucana do jednego wora przez "te starsze" blogerki, które marudziły, że nie mamy odpowiedniego wykształcenia, żeby się wypowiadać. 
Zawsze chciałam czuć się wyjątkowa. Gdy widziałam dziewczyny dzielące się swoimi przemyśleniami w sieci i mające podobne zainteresowania do moich czułam się jak szara masa zlewająca się z nimi. 
Często w swoich postach piszę, że nie wiem, w która stronę pójść ze swoim blogiem. Nadal nie wiem. Muszę się odnaleźć w tym co mi najbardziej odpowiada. 
Rok 2017 będzie rokiem eksperymentalnym z blogiem. Być może, jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli pod koniec lutego zorganizuję rozdanie na blogu. Myślę, że jest to dobry pomysł, żeby wypromować mojego bloga na nowy rok. Nie chcę pisać za dużo o tym co planuje, bo później nie dotrzymuję słowa, a gdy milczę zazwyczaj moje plany się powodzą.


 Czeka mnie dużo pracy. Bardzo chcę utrzymać regularność wpisów, ponieważ dodaje mi to rygoru i porządności. 

Do zobaczenia!

EXODUS CONF 2017

EXODUS CONF 2017

 Jak napisałam w poście sprzed roku: dużego zmęczenia, potu, wysiłku i różnych komplikacji chcę jechać za rok!
I pojechałam, ponownie jako wolontariusz. W poście sprzed roku opisywałam jak to wszystko wyglądało od strony technicznej. 

 W tym roku byłam w totalnie innej służbie. W ubiegłym roku byłam w Kids Zone, a w tym w szatni. Trafiłam tam zupełnym przypadkiem. Myślałam o tym czy by nie zostać uczestnikiem i skorzystać z Exodusu w 100%. Zwlekałam z decyzją do ostatniego momentu. Zupełnym przypadkiem u lekarza spotkałam dziewczynę, która zajmowała się szatnią na konferencji. Powiedziałam, że jeszcze się zastanowię. Szczerze to nawet o tym nie myślałam, ponownie zwlekałam z podjęciem decyzji. 
Na spotkaniu młodzieżowym spotkałam się z tą dziewczyną, rozmawiała z kimś, podeszłam, żeby się z nią przywitać i powiedziała: "no, Edzia jest już w moim teamie, mam tak mało osób. Dobrze, że chociaż ją mam". Pomyślałam sobie no nieźle... I w sumie jakoś tak wyszło. Zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Jednak dobrze wyszło, przynajmniej nie musiałam podejmować decyzji - została ona podjęta za mnie. 
 Zostały 4 dni do konferencji (wolontariusze spotykali się dzień wcześniej). Budzę się rano z rozbolałym gardłem. Pomyślałam, że to chwilowe, że to przez suche powietrze w pokoju lub przez noc wychłodziło się w pomieszczeniu. Jednak w ciągu dnia było mi zimno. Zaczynało się...
W poniedziałek miałam 38 stopni gorączki. Myślałam, że to chwilowe, że się przewiałam i muszę się ogrzać. Niestety nie. Lekarz przypisał mi antybiotyk, ale polecił poczekać dzień z wzięciem go. Mówił, że jeżeli objawy nie ustaną lub się nasilą wtedy mam go wziąć. 
 Rodzice zastanawiali się czy mnie puścić. Gorączka nie odpuszczała do środy. Dopiero w czwartek miałam 37. Koniec końców na Ergo Arenie zjawiłam się dopiero w piątek.

 Szczerze - byłam bardzo zasmucona tym, że zjawiłam się tam tak późno. Pierwszego dnia, czyli w czwartek, był koncert zespołu, który bardzo lubię i bardzo chciałam na niego iść. Ale za to udało mi się pójść na różne warsztaty i ścieżki. To co odbudowało mój pobyt na tegorocznym Exodusie to dzień, w którym przyjechałam. Już z samego rana miałam dyżur w szatni. Zjawiłam się godzinę przed nim. Miałam czas, żeby zorientować się gdzie jest staff room, łazienki i pogadać z moją liderką, żeby wprowadziła mnie w zasady funkcjonowania szatni. 
Jak pisałam wyżej, chodziłam na różne inspirujące i motywujące wykłady niesamowitych ludzi, a wieczorem dostałam informację od liderki, że wszyscy mają być w szatni od 18, gdy ja miałam dyżur o 21:30, a ten wieczór miał być wyjątkowy ze względu na wieczór uzdrowień i koncert Hillsong London. Ale wyszło tak, że wszyscy mieli stawić się w szatni o 20. Jednak nadal pozostawała niejasność jeżeli chodzi o koncert. I tutaj nasza genialna liderka wpadła na pomysł, żebyśmy się zmieniali mniej więcej co pół godziny. I w ten sposób udało mi się spędzić godzinę na niesamowitym koncercie.
To jedno z kilku zdjęć, które się nadawało. O dziwo Wyszło całkiem dobrze, mimo dużej ilości światła.
 Był to mój pierwszy prawdziwy koncert i był niesamowity. Skończył się trochę wcześniej niż był planowany. Szybko wybiegłam i pędziłam w kierunku szatni, gdzie już stali ludzie. Aż ciężko dobrać mi słowa do tego co wtedy się działo.
 Co do wieczoru uzdrowień to modliłam się z jedną dziewczyną, o której wspomnę później.

 W tym roku nie nocowałam na Ergo Arenie, a w domu przez chorobę. Tata przyjechał po mnie, a po drodze zajechaliśmy po kebaba, o 1 w nocy... (był to najpyszniejszy kebab jakiego jadłam w tym roku).

 W sobotę przyjechałam później, ponieważ byłam bardzo zmęczona. Poszłam wykupić obiad. Musiałam chwilę poczekać na dostawę nowych porcji. Gdy tak stałam i czekałam zagadała do mnie dziewczyna, z którą modliłam się poprzedniego dnia. TO NIE BYŁ PRZYPADEK! Razem zjadłyśmy obiad w staff room' ie i chwilę rozmawiałyśmy. Spytała się mnie gdzie widzę siebie za kilka lat na Exodusie - w jakiejś szczególnej służbie jako wolontariusz. odpowiedziałam, że marzy mi się robienie zdjęć na stronę konferencji. Powiedziała mi, że szuka kogoś, kto pomoże jej w robieniu zdjęć na nabożeństwach (mamy dwa kampusy - w centrum Gdańska i na Ergo Arenie). ŁOŁ. To niesamowite. Gdybym nie zwlekała z podjęciem decyzji dotyczącej mojego uczestnictwa nie spotkała bym tej dziewczyny i nie mogła z nią o tym porozmawiać. 
To co otrzymałam od Boga na tej konferencji przerasta moje najśmielsze oczekiwania.
 Mimo, że nie skorzystałam z Exodusu w 100% cieszę się, że się tam pojawiłam. Choroba doskwierała mi po konferencji, ale już wracam do siebie. 


Dzień po zakończeniu Exodusu pojawiło się to zdjęcie na Ex18, a tytuł to "roward".
Strona: Exodus Conf (źródła zdjęć)
Do zobaczenia!

Czysty umysł

Czysty umysł

 Jakieś dwa tygodnie temu obejrzałam filmik mojej ulubionej, ostatnio, vlogerki. Filmik nie był jakiś specyficzny. Wręcz przynudzający. Dziewczyna wyszła na spacer. W zeszłą sobotę zainspirowana jej filmikiem poszłam się przejeść. Pisałam wtedy poprzedniego posta, uznałam, że dobrze będzie jeżeli rozprostuję kości i dotlenie się, może wpadnie mi nowy pomysł do głowy i dokończę posta.
 Ubrałam się ciepło, założyłam słuchawki, włączyłam muzykę i wyszłam. Udałam się w moje ulubione miejsce na spacery - pole.

Jedyne co widać to drzewa i słupy wysokiego napięcia.

 Nie zaszłam za daleko. Po prostu dreptałam w jednym miejscu, oddychając świeżym, rześkim powietrzem.

Później bawiłam się w śniegu.
  Zabiegani nie mamy nawet czasu, żeby wyjść na taki spacer. Nie zajmuje on długo, bo od 15 minut wzwyż. Daje nam to niezwykle dużo. Raz w tygodniu wyjść na świeże powietrze. Nie myśląc wtedy o pracy, szkole, rodzinie, pomyśl wtedy o sobie, o tym jak dobrze się czujesz, mimo, że jest kilka stopni na minusie i śnieg. Wyszedłeś, zrobiłeś coś dla siebie, dla swojego ciała, ducha i umysłu.

Instagram: @filozofiara
Do zobaczenia!

Postanowienia

Postanowienia
Zacząć można w każdym momencie, liczą się tylko chęci.
 Mimo, że jest już 10 stycznia wciąż nie uważam, że za późno na taki post. Ba! Nawet 17 czerwca nie byłoby za późno. Dlaczego? Fakt nowy rok to czas na nowe, lepsze, czas na postanowienia, ale nie popadajmy w paranoje. Zacząć można w każdym momencie. Dosłownie.
 Jak wiecie w poście o organizacji napisałam między innymi o moim zeszycie, w którym zapisuję cele i postanowienia na dany miesiąc. Mam oczywiście, że tak to nazwę, duże postanowienia. Jednym z nich jest jedzenie śniadań przed szkołą. Od kilku ładnych lat ani razu nie zjadłam śniadania (w domu) przed szkołą. Ale zaczęłam jeść te śniadania jeszcze w 2016, tak samo jak uregulowałam swoje posiłki. Przyznam się bez bicia, że parę razy nie jadłam regularnie. Nie był to jednak powód dla mnie, żeby "zacząć od nowego roku (następnego). Wręcz przeciwnie, modyfikowałam godziny posiłków, żeby mi odpowiadały. 
Chcę dać wam trzy przykładowe postanowienia ponoworoczne, które możecie modyfikować, dodawać coś od siebie. Te postanowienia to tak jakby trzy strefy: fizyczna, psychiczna i duchowa.

1. Czuj się dobrze ze sobą.
 Chodzi tutaj o postanowienia typu: od jutra jem zdrowo, od jutro chodzę na siłkę, rzucam palenie! Dociera do nas dużo informacji, które wmawiają nam, że nie uda nam się. I my nie sprzeciwiamy się jej. Akceptujemy ją. Mówimy: okej, nie uda mi się, kupię karnet na basen, super kostium, torbę sportową. Do tego osobisty trener, dietetyk - zaczynam na całego! I co? Pstro. Wydamy mnóstwo pieniędzy i nie będziemy czuć się z tym dobrze. 
Jeżeli nie masz dużych oczekiwań co do efektów po ćwiczeniach czy zdrowej diecie, robisz to dla szczęścia, żeby czuć się dobrze to super. Ale są też osoby, które od razu wpływają na głęboka wodę bez umiejętności pływania. Spójrzmy na sportowców. Zawodowi biegacze nigdy nie zaczynali swoich pierwszych treningów biegając po 30-50 kilometrów. 
Zniechęcamy się przez to, że stawiamy poprzeczkę za wysoko i zbyt szybko chcemy widzieć efekty.
 Jeżeli złamiesz swoje postanowienie nie rezygnuj z niego całkowicie. Porażki zdarzają się nawet najlepszym. Upada się po to, żeby wstać. Zacznij od początku lub od punktu, w którym się zatrzymałeś i idź dalej. Nikt Cię nie goni, postanowienia są dla nas, nie dla mamy, cioci, żony czy wujka stryjecznego. To co robisz rób dla siebie i pod siebie.

2. Wyluzuj
 W październiku poświęciłam jeden, dość długi, post temu dlaczego tak długo nic nie pisałam. Byłam bardzo zestresowana i do dziś muszę pić herbatki na uspokojenie (chociaż działają felernie). Nauczyłam władać sobą do takiego stopnia, że umiem się odstresować po ciężkim od pracy dniu. Wszystko co do szczęścia potrzebne to kubek gorącej, owocowej lub ziołowej herbaty, muzyka i notatnik. Codziennie wieczorem staram się zrelaksować. Piję coś ciepłego, słucham muzyki i zastanawiam się nad dniem. Czy był dobry czy zły. Jego plusy i minusy. Czasem też zapisuję sobie co muszę zrobić następnego dnia i odhaczam punkty z minionego. Często idę do mojej mamy i z nią rozmawiam na różne tematy, nie raz właśnie z takich naszych rozmów wziął się temat posta na bloga.
Ważna dla mnie, w zrelaksowaniu się, jest wieczorna rutyna. Masaż twarzy olejkami, maseczki, kremy  - ogólna pielęgnacja.

 Tym razem postanowienia zapisywałam w formie cytatów. Jeden z nich, które odmienił mój rok 2017 to:
Nad wszystko czego ludzie strzegą strzeż serca swego; bowiem z niego życie pochodzi.
~Przypowieści Salomona, 4;23
Będę teraz nawiązywać bardziej do relacji niż do wiary, ale wiara to też relacja z Bogiem (lub bogami).
 31 grudnia jak co dzień przeglądałam swoją tablicę na Facebook' u. O dziwo, moją uwagę przykuł obrazek, białe tło z czarnymi napisami. A na samym początku: mam prawo położyć kres obcowaniu z ludźmi, którzy powodują, że czujesz się poniżany lub upokarzany. Nikt mi nigdy tego nie powiedział, a ja nigdy o tym nie pomyślałam. Wiem mniej więcej jakie mam prawa i obowiązki według Konstytucji i innych dokumentów prawnych, ale nigdy nie wyczytałam nigdzie, że mam takie prawo. Doznałam w tamtym momencie szoku.
Dalej: mam prawo, jako inteligentna osoba, do rozwijania się duchowo, umysłowo, mentalnie i emocjonalnie. 
Ma to związek z toksycznymi ludźmi. Do niedawna byłam w relacji z osobą, która mnie ograniczała, nie mogłam się rozwijać w żaden sposób. Po wielogodzinnych rozmyślaniach doszłam do wniosku czemu tak jest. Ta osoba stała w miejscu, sama się nie rozwijała więc ciągnęła mnie ze sobą na dno. Na szczęście za niedługo nie będę miała nic wspólnego z tą osobą.
 Ale teraz co ta historyjka ma do wyżej przytoczonego wersetu?  Moim postanowieniem, nie noworocznym, a na całe życie, to otaczanie się wartościowymi ludźmi. Ludźmi, którzy widzą potencjał we mnie, a ja w nich. Bo nie ma nic gorszego w relacji z drugim człowiekiem jak wykorzystywanie siebie nawzajem.


Facebook: Filozofiara
Instagram: @filozofiara
Do zobaczenia!
Copyright © 2016 Filozofie do kotleta... , Blogger