Zakończenie roku harcerskiego 2016

Zakończenie roku harcerskiego 2016
 Zakończenie mojego roku szkolnego przebiegło bardzo pomyślnie. Otrzymałam świadectwo z wyróżnieniem, co było dla mnie wielkim wyczynem - jeszcze do niedawna byłam kompletną łamagą i niczego nie potrafiłam wbić sobie do głowy. A teraz ku mojemu zaskoczeniu zrobiłam wielkie postępy, łał. 
Ale nie o roku szkolnym chciałam dziś napisać, a o roku harcerskim.


 Przez te dziesięć miesięcy nie działo się nic specjalnego w naszej drużynie. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że upadała ona. Mieliśmy parę nieciekawych sytuacji, obiecujących planów, które niestety skończyły się klęską. Często nasza drużynowa nie pojawiała się na zbiórkach przez pracę. Jednym słowem było nieciekawie.
Zakończenia roku harcerskiego nie było przez dwa lata z rzędu. 
 Mieliśmy spotkać się w wytyczonym miejscy z plecakami o godzinie 19:00 dnia 24 czerwca. Udaliśmy się do domku, gdzie mieliśmy spać - chociaż snu nie było zbyt wiele... O godzinie około 20:30, gdy się rozpakowaliśmy, poszliśmy do lasu, żeby przygotowywać prezent dla przyszłej drużynowej.
 Musieliśmy przygotować: piosenkę, wierszyk, laurki, bukieciki, wianek z kwiatów i sukienkę.Czas na przygotowanie wszystkiego wynosił koło dwie godziny. Było przy tym mnóstwo zabawy.
 Następnie wróciliśmy, chwilę odpoczęliśmy i szykowaliśmy straszne historie, które w rzeczywistości były śmieszne.
Po upływie trzydziestu minut zaczęła się gra nocna o tematyce "Małego Księcia". Wszystkim bardzo się podobała, chociaż na pierwszy rzut oka ciężko było to stwierdzić. Było grubo po północy, wszyscy chcieli już do łóżek, ale na miejscu czekał na nas stos ogniskowy i kiełbaski.
Jak zwykle rozpalenie ogniska trochę nam zajęło - na całe szczęście nie było mokrego drewna.
Przy płomieniach opowiadaliśmy swoje "straszne" historie.
o około 01:45 położyliśmy się spać.
 Nie przyszło nam zbyt długo odpoczywać. Zostaliśmy brutalnie wyrwani ze snu trochę ponad godzinę później. Wszyscy musieliśmy ubrać się w mundury.
Ja oraz (że tak to ujmę) te starsze osoby poszliśmy do lasu. Dlaczego? Bowiem jedna z harcerek miała ten zaszczyt i otrzymała krzyż harcerski. My staliśmy w różnych odstępach i sprawdzaliśmy jej wiedzę na temat symboliki krzyża, funkcji w drużynie - kto kim jest - jaki numer ma nasza drużyna i tym podobne.
 Na plaży przy pięknym wschodzie słońca Otrzymała ona jedną z najważniejszych odznak harcerskich - krzyż. Sama pamiętam ten dzień. Również byłam zaspana i mało informacji do mnie docierało. Dopiero po zakończonym biwaku dotarło do mnie, że mam krzyż. Tutaj chyba było podobnie...
 Tym jednak się nie skończyło. Odbyło się przekazanie drużyny. Teraz głównodowodzącą jest moja siostra. Nie wiem czy to plus czy minus, ale to miłe uczucie, kiedy ona tam po prostu jest - na zbiórkach, biwakach czy obozach.
 Wszyscy dali jej po bukiecie, laurkę i kartkę z wierszem. na drugi ogień poszedł wianek i sukienka, a piosenka została na deser. Jak można było się spodziewać była ona zabawna i nie mogło zabraknąć wzmianki o wyglądzie z samego rana.
 Wróciliśmy do domku zmęczeni o 4:30 nad ranem. Kadra nas oszczędziła i dała nam spać całe cztery godziny.
 Rano czekały na nas naleśniki z bitą śmietaną i czekoladą. Spakowani i gotowi czekaliśmy na autobus. Pojechaliśmy do innej części Wyspy Sobieszewskiej, a konkretniej do Sobieszewa na festy, który organizował hufiec.
Tam nie było zbyt ciekawie. Harcerze starsi z naszej drużyny musieli stać na punkcie z wiatrówką, a reszta chodziła i korzystała z atrakcji.
 Podsumowując. Wszystko Przebiegło bardzo pomyślnie. Mam nadzieję, że moja siostra dobrze zaopiekuje się drużyną i trochę ją odbuduje.

To tyle, niestety musicie wybaczyć za małą ilość zdjęć, ale wszystkie były bardzo złej jakości.
Do zobaczenia!

Jestem leniem

Jestem leniem
 Jak dało się zauważyć nie było mnie przez ostatni tydzień. Właściwie byłam, ale nic nie wstawiłam na bloga, bo po co? 
Jest ostatni tydzień szkoły, miałam dużo latania od nauczyciela do nauczyciela, a to papiery donieść, a to coś poprawić. I w ten właśnie sposób, gdy tylko późnym popołudniem wracałam do domu uczyłam się. Na szczęście wszystkie stopnie są wystawione, więc nie mam czym się martwić. 
Dodatkowo przez miesiąc nie miałam klawiatury i myszki. Posty pisałam na telefonie, co było bardzo nie wygodne.
No, ale sami rozumiecie jak to zawsze jest - koniec roku, niby trochę odpoczynku, ale jednocześnie duży stres.

 W lipcu dużo się dzieje, urodziny koleżanki, ślub, obóz, moje urodziny, praca. Wydaje się dosyć proste. Dla kogoś może wyglądać na to, że jest to pikuś. Nie chcę się tutaj nad sobą rozczulać, a tym bardziej użalać jak to mam dużo na głowie. Nie. To nie o to mi tutaj chodzi. Bardziej chcę zaznaczyć, że prawdopodobnie mogą się zdarzyć tygodnie, gdzie nie będę miała wystarczająco dużo czasu na bloga.
 Więcej bezsensownych powodów, przez które nie pisałam? Obrabiałam zdjęcia, robiłam zdjęcia.
 Jeszcze więcej? Zastanawiałam się nad wyborem szkoły. I jak zwykle skończyło się na czarnych myślach, że i tak umrę, więc po co mi szkoła i wyższe wykształcenie.
 To tyle, do następnego, obiecuję, będę pisać. Słowo harcerza.

Wszystko stało się nowe

Wszystko stało się nowe
 Dziś dla mnie i dla mojej mamy wszystko stało się nowe. To ten właśnie dzień był dla mnie niezwykle stresujący. To był chrzest wiary. Ja nie byłam obserwatorem, byłam chrzczona.

Źródło: KLIK
 Nie pisałam o tym w prost z dwóch powodów: byłam zbyt zestresowana, żeby napisać chociażby literkę. I uważałam to za temat tabu. Wiele osób mówiło mi: Edyta, zacznij pisać o Bogu! Niech on będzie twoją inspiracją, twoim natchnieniem. Wydawało się dosyć łatwe, gdy pisałam próbnie na kawałku papieru. Ale przemierzając internet nie raz napotkałam się na dyskusje dotyczącą tematów religijnych. Gdy tylko padał wyraz Bóg wybuchała wielka kłótnia. Nie chciałam tego na swoim blogu, ale jednocześnie nie pisząc o tym co leżało mi na sercu czułam, że bardzo siebie ograniczam. 
 Po chrzcie pomyślałam: Ej, czemu mam siebie ograniczać w rozwoju przez to, że komuś coś się nie podoba? Bo skoro to mój blog to mam prawo pisać na nim o czym chce, nawet o Bogu. Najwyżej stracę kilku czytelników. Chociaż może wręcz przeciwnie, może ich zyskam. W internecie nie spotykam się zbyt często, żeby ktoś pisał o takich rzeczach. Najczęściej jest to temat tabu. A ja dziś chce obalić te tematy. Ludzie zbyt ograniczają siebie i swoje zdolności przez tematy zakazane. Koniec z tym! 

 Jeżeli chodzi o sam chrzest, to jak mogliście widzieć na grafice powyżej odbył się on 4 czerwca o godzinie 17. Przyznam szczerze, że się stresowałam. Jednak rozmowy z ludźmi mnie uspokajały. Musieliśmy przyjechać na 16 aby nam wszystko omówiono i wytłumaczono. 
Łącznie chrzest brało dziewiętnaście osób.
 Ceremonia wyglądała następująco; pastor zadał nam trzy pytania, było to wyznanie wiary. Następnie byliśmy zanurzani.
Sama do końca nie jestem w stanie opisać swoich wrażeń. Muzyka głośno grała, wszyscy klaskali. Gdybym jednak miała to jakoś nazwać, to uczucie, to czułam ciepło i niewyobrażalny spokój. Jeszcze kiedyś panikowałabym, gdybym była zanurzana do wody, w dodatku do tyłu. Ale tym razem było kompletnie inaczej. Odczuwałam wielkie opanowanie, przed samym wejściem do wody nie panikowałam. Wszystko, że tak napiszę kolokwialnie, odbyło się na luzie.

Źródło: KLIK
Źródło: KLIK
 Po zakończonym nabożeństwie wielka uczta. Jednak zanim wstałam podeszło do mnie mnóstwo osób, znane i całkowicie mi obce, żeby mi pogratulować. Od znajomych otrzymałam małe kwiatki i upominki (czyt. czekolada!).
Wtedy atmosfera zrobiła się niezwykle miła. Dawno się tak nie czułam.
Od teraz wszystko stało się nowe...
Do zobaczenia!

Snapchat: edyta.tito
Copyright © 2016 Filozofie do kotleta... , Blogger