Listy

 Pamiętam, kiedy rok temu w szkole potrzebny był nasz kod pocztowy - do identyfikatora na WOŚP. Co było zasmucające jako jedyna osoba znałam swój kod pocztowy. Padło wtedy kilka pytań, po co nam kody pocztowe? Kiedy wychowawczyni opowiedziała o listach reakcja była dla mnie szokująca: "Ale kto pisze jeszcze listy? Przecież jest Facebook!". W podstawówce mieliśmy obowiązek znać swój adres, musieliśmy również podsiadać umiejętność adresowania listów czy pocztówek. 
 Nie oszukujmy się, teraz na prawdę nikt nie wysyła listów. Ja zawsze marzyłam, żeby korespondować z kimś właśnie poprzez listy. To, kiedy piszesz list, zaklejasz kopertę i ze zniecierpliwieniem czekasz na listonosza jest niezwykłe. 
 Moja siostra była kiedyś na koloni. Zanim wyjechała marudziłam jej, że nigdy nie dostałam żadnej pocztówki czy listu. Jak to siostra wysłała mi pocztówkę, którą mam do dziś, mam ją już dobre 5 lat. Co prawda doszła dopiero po jej powrocie z obozu, ale cieszyłam się niesamowicie.
 W listach jest coś niezwykłego. Bardziej oddają emocje niż pikselowe buźki na czacie. Często kartka jest przesiąknięta łzami, perfumami lub papier jest pożółkły i pachnie kurzem.
 Te świstki papieru mają w sobie pewną magię, coś niezwykłego, nie z tej ziemi.
Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Filozofie do kotleta... , Blogger